autor: dr Anna Żelechowska.
Nadchodzą najbardziej ulubione przez nas święta – Boże Narodzenie. Ogarnia nas szaleństwo zakupów i przygotowań do jak najpiękniejszego spędzenia tego czasu. Prezenty prezentami, ale przygotowywanie dań na Wigilię i smakołyków na święta budzą w nas uczucia mieszane. Mamy najczęściej skłonność do przesady i stosowania się do staropolskiej zasady „zastaw się, a postaw się”. Stoły uginają się pod tymi wszystkimi świątecznymi pysznościami, z których tak trudno zrezygnować. Z drugiej strony widmo kolejnego przyczynku do przybrania na wadze spędza nam sen z powiek. Zwłaszcza, że za chwilę Sylwester, karnawał i jak się wbić w nowy ciuch i wyglądać jak milion dolarów kiedy brzuszek odstaje, a oponki złośliwie rysują się pod sukienką?
No cóż, wbrew pozorom święta nie muszą być tuczące. Jest jednak kilka warunków. Po pierwsze – będziemy uczestniczyć nie tylko w jedzeniu pyszności, ale również w kupowaniu produktów z których one powstaną. To pozwoli na kontrolę zakupów i ograniczenie ich ilości oraz wybór tych mniej kalorycznych oraz wymusi ruch z obciążeniem czyli trening (nie mówiąc już o panowaniu nad wydatkami – i to dopiero może być trudne!). Po drugie – czynnie uczestniczymy w przygotowaniu potraw. Niektórzy rozwiną kulinarną fantazję, inni nauczą się tajnych receptur babci, a jeszcze inni przekażą te tajemnice swoim dzieciom i wnukom. Bądźmy właśnie wtedy razem, a nie tylko przy świątecznym stole. Krzątanie się w kuchni to praca twórczo – artystyczna, a zarazem wysiłek fizyczny (kalorie lecą w dół). Jemy również oczami, a więc niskokalorycznie. Niejedna kucharka stwierdza: „tyle się tego wszystkiego napróbowałam i nawąchałam, że już nawet jeść mi się nie chce”. Oby tylko z tym próbowaniem nie przesadzić. Okazuje się, że jeśli damy sobie na same święta dyspensę, to wcale tak dużo nie jemy. Skupiając się na tym żeby nie myśleć o jedzeniu tak naprawdę tylko o tym myślimy. Potem następuje klasyczny ciąg wydarzeń: nie będę jadła, nie będę jadła – no może jeden mały kawałeczek – znowu nie dałam rady – nie mam silnej woli – jestem beznadziejna – i tak mi się nie uda – no to wszystko mi jedno – przynajmniej sobie ZJEM! Skupmy się raczej na tym, że jesteśmy razem, mamy dobry nastrój i za chwilę będziemy zaglądać pod choinkę… W grudniu przygotowujemy nie tylko specjały świąteczne, ale także inne potrawy – zimowe, cięższe i rozgrzewające oraz mocniej przyprawione. Pomagają lepiej trawić, wspomagają ciężko pracującą wątrobę, a przy tym pięknie pachną. Mają też wiele zalet zdrowotnych. Czy wiecie, że najbardziej korzenne ciastka – pierniki nie były kiedyś słodkie. Nie było w nich miodu. Miały ostry smak. „Perny” oznacza pieprzny, ostry. Słodkie czy wytrawne musiały kryć w sobie „korzenie”, cenne przyprawy przywiezione z dalekich krajów. Były tak cenne, że wybuchały o nie wojny i powstawały fortuny. Dzisiaj w każdym sklepie spożywczym możemy te skarby kupić. Przyjrzyjmy się kilku z nich. – napar z imbiru to świetna pierwsza pomoc w przeziębieniach i katarze. Znakomity również w przypadku nudności, w chorobie lokomocyjnej i …na kaca. – mają działanie znieczulające i odkażające. Do dzisiaj stosowany jest w tym celu w stomatologii olejek goździkowy. – wspomaga trawienie, stymuluje pracę żołądka. Dodać go można zarówno do pasztetu jak do pierników i kawy. – stymuluje do produkcji enzymów trawiennych i żółci i pomaga strawić tłuszcze. – pięknie pachnie i przeciwdziała wzdęciom. – ogranicza skutki nadmiernego spożycia cukru (polecany szczególnie cejloński, łagodniejszy). Wszystkie korzenne przyprawy powodują, że nasz układ odpornościowy dostaje niezłego kopa , stanowią mieszankę stymulującą organizm do walki ze skutkami zimowych chłodów połączonych ze zmasowanym natarciem bakterii i wirusów. Warto więc poeksperymentować w kuchni pomagając sobie w trawieniu potraw oraz zapobiegając katarom, przeziębieniom i zapaleniu oskrzeli. A po jedzeniu warto udać się na świąteczny spacer i jeśli tylko będzie śnieg, urządzić bitwę na śnieżki lub ulepić bałwana. Po powrocie możemy napić się nieco wina z korzeniami przegryzając pierniczkiem. Po świętach nie wpadajmy w popłoch. Trzeba pomyśleć o zmianie diety, ruchu, wspomaganiu procesu odchudzania, ale nigdy o gwałtownej głodówce. To zawsze kończy się źle. Odchudzanie to proces, musi trwać. Trzeba przy tym wytrwałości i konsekwencji oraz wiary we własne siły. DASZ RADĘ!