Maniek w drodze… #FLOW wykracza nie tylko poza bariery naszego ciała, ale głównie umysłu 🙂

Zwrot o 180 stopni – rozmowa z Mariuszem Musialskim, byłym menadżerem zespołu IRA.

Nigdy tak na prawdę nie chciałem być menadżerem, chciałem być muzykiem, wiele rzeczy w moim życiu wydarzyło się z przypadku. Nie znaczy to jednak, że menadżerka nie była fajna, przestałem się nią jednak zajmować w 2008. Wtedy chciałem robić w swoim studio piosenki dla innych, nie odważyłbym się powiedzieć, że chciałem robić własne, jednak takie było moje marzenie.

To w jaki sposób choroba uzależnienia przekreśliła to i inne marzenia i zrównała całe moje życie z ziemią, było efektem splotu wielu różnych zdarzeń,  porażki inwestycji na giełdzie, czy rozpadającego się związku, ale grunt pod to przygotowywany był przez 16 lat zażywania substancji psychoaktywnych: alkoholu, narkotyków i leków. 

To jednak nie same substancje są sednem problemu, u mnie problemem było to, że nie akceptowałem siebie i nie potrafiłem przeżywać uczuć i trudnych emocji. Na przykład to, że rozpada się związek jest trudne dla każdego, ale mnie to kompletnie przerastało i uciekałem przed tymi emocjami, przykrywałem je alkoholem i lekami przeciwbólowymi.

Już wcześniej miałem problemy z tymi substancjami, ale gdy w 2010 roku na rynku pojawiły się powszechnie dostępne i quasi legalne, syntetyczne zamienniki narkotyków, dla mnie to był koniec, po 3 latach moje życie już praktycznie nie istniało. W 2013 byłem na pierwszym detoksie w psychiatryku, wtedy już były długi i wszystko się posypało.

Trzeba przeżyć dno, odczuć jego skutki, aby móc przeprowadzić wielką  zmianę. Kłopot polega na tym, że większość ludzi tego dna nie przeżyje, albo przegapi ten moment i już na tym dnie zostanie. Dla mnie największym wstrząsem były mocne słowa mojego przyjaciela. Do tego momentu miałem już bliskie spotkania ze śmiercią, przedawkowania, myśli samobójcze, długi, depresję i wszystko co możliwe, ale to było za mało, dopiero strata przyjaciela była dnem ostatecznym. Po tym zdarzeniu potrzebowałem jeszcze 6 miesięcy całkowitej abstynencji, ale nie popartej terapią i szczerym wyznaniem, żeby zrozumieć i przekonać się, że z uzależnienia nie da się wyjść po cichu i w tajemnicy.

Poddanie się i uznanie bezsilności wobec choroby zaczyna proces zdrowienia, umożliwia pozbycie się obsesji zażywania i pomaga odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Znów można podejmować decyzje i dokonywać wyborów, w czynnym uzależnieniu było to niemożliwe. Nie miałem wpływu na to, czy przeżyję ten czas czy nie, mam mocny organizm i dostałem od losu drugą szansę, teraz miałem wpływ na to, czy ją wykorzystam czy nie. Moją wadą jest przemądrzałość, zawsze wszystko wiem najlepiej i robię po swojemu, a to był pierwszy raz w życiu, kiedy słuchałem innych, słuchałem sugestii i stosowałem się do wszystkich zaleceń! To dlatego dziś żyję i cieszę się każdym dniem.

Myślę, że moja książka może nieść dobry przekaz, co jest dla mnie kluczowe w tym wszystkim, co teraz robię. Może kogoś zainspiruje, może da odrobinę nadziei, zapali światełko w tunelu? Sam kiedyś też czegoś takiego potrzebowałem. Mówienie o tym co przeżyłem, dzielenie się swoją historią pomaga mnie samemu i daje poczucie sensu i znaczenia, postrzegam to jak pewnego rodzaju misję. Nie postrzegam tego jako działań profilaktycznych, opowieści ku przestrodze, bo to nie działa i jest stratą czasu. Mój przekaz jest skierowany do ludzi, którzy już mierzą się z problemem, już wiedzą, że mają problem, ale nie widzą wyjścia, tracą nadzieję, ale nie maja jej już wcale. To do nich mówię: bez względu na to jak bardzo teraz cierpisz, jak wielka jest ta czarna dziura w której się teraz znajdujesz, zmiana JEST MOŻLIWA i zaczyna się od poproszenia o pomoc.

W swoją pierwszą pieszą wyprawę przez całą Portugalię wyruszyłem w  2010 roku, prosto z ciągu narkotykowego, w nowych butach, z nadwagą, kompletnie nieprzygotowany i z absurdalnym wyposażeniem. Po tym w jaki sposób przygotowałem się teraz, widać wielką zmianę jaka we mie zaszła! Teraz też, tak jak wtedy byłem w fatalnej formie i miałem dużą nadwagę, ale tym razem zacząłem się wiele miesięcy wcześniej i poprosiłem o pomoc kolegę, trenera cross fitu, zapytalem od czego w takiej sytuacji zacząć? Poradził żebym zaczął od spaceru, na początek 20, 30 minut, nie więcej i potem stopniowo, małymi kroczkami zwiększał wysiłek. Posłuchałem! Najpierw niecałe 3 km spaceru, a potem codziennie dokładałem do tego dystansu kilkaset metrów. Tydzień za tygodniem spacerowałem, potem dorzuciłem do tego kije. Po operacji przepukliny zacząłem też pilnować tego co i kiedy jem i dalej dokładać sobie treningów – wtedy już poszło z górki!

Zacząłem chodzić na basen, potem dołożyłem rower, potem chodzenie z obciążeniem najpierw po płaskim, potem pod górę. Gdy zacząłem popadać w rutynę i nie czułem postępu, zaczynałem testować nowe rzeczy, na przykład jeździć na basen i z basenu rowerem, dołączałem ćwiczenia siłowe, itd., ale wszystko działo się jednak małymi kroczkami co według mnie jest kluczowe.

W Portugalii nigdy wcześniej nie byłem, ale całe życie miałem jakieś takie dziwne przeczucie, że mi się tam może spodobać. Gdy poleciałem tam po raz pierwszy w 2010 roku, zakochałem się w tym kraju od razu! W Porto poznałem Niemca, od którego pierwszy raz usłyszałem o Camino de Santiago. To w zasadzie szlak pielgrzymkowy, a ja jestem ateistą, ale nie miało to żadnego znaczenia, pomyślałem wtedy, że jestem w takim momencie swojego życia, że jest to idealne wyzwanie dla mnie. Szedłem z Lagos, na samym południu Portugalii, do Santiago de Compostela w hiszpańskiej Galicji, prawie 1000 km, 43 lub 44 dni marszu. Dopiero po latach zrozumiałem, że największą wartością tej drogi nie było dojście do Santiago, ale sama droga właśnie. Wgląd w siebie oraz ludzie których poznałem i ich historie. Taka Droga daje siłę i zmienia, czy tego chcesz czy nie.

Tamten marsz wyciągnął ze mnie najlepsze rzeczy i to było piękne. Po latach, gdy zacząłem proces zdrowienia, czyli wychodzenia z uzależnienia, pierwszą rzeczą o której pomyślałem, była Droga, tym razem jednak z mojego domu w Sosnowcu do Santiago, przez ukochaną Lizbonę. Wybrałem własną trasę, prowadzącą przez miasta związane z piłką nożną, bo jestem lekko szurnięty na tym punkcie, a nie wiem czy w życiu będzie jeszcze szansa by zrobić coś tak szalonego i wielkiego 🙂

Chciałem po drodze spotkać Lewandowskiego, Ronaldo i Messiego, więc postanowiłem iść przez Monachium, Turyn i Barcelonę. Taki był oryginalny plan, jednak covid się przeciągał i w międzyczasie Messi odszedł z Barcelony. Został więc Lewy i Ronaldo. Lewego poznałem w Monachium, a w Alpach dowiedziałem się, że Ronaldo odchodzi z Turynu! 🙁 To był spory cios i rozczarowanie, ale oczywiście szedłem dalej!

Był ogólny kierunek, ale szczegółowa trasa kształtowała się dzień po dniu, niczego nie planowałem i wszystko działo się na bieżąco i to miało największy urok. Podczas Drogi spotkałem ludzi wyjątkowych w swojej zwyczajności i pięknych w swej otwartości i prostocie. Najpiękniejszą historią był pobyt w wiosce Covelo we Włoszech. Miałem problemy ze stopą i szukałem taniego noclegu na kilka dni.  Podczas wędrówki między plantacjami jabłek zatrzymał się koło mnie młody Włoch, Damiano i po krótkiej rozmowie, w której okazało się, że on też zrobił Camino, zaprosił mnie do siebie. Spędziłem z nim i jego żoną Angelą 4  cudne dni Pomógł i bardzo zżyłem. To był czas piękny w swojej prostocie, pracowaliśmy razem, żartowaliśmy, rozmawialiśmy, niby nic nadzwyczajnego, jednak przez te 4 dni czułem się jakbym znał ich od zawsze i doświadczałem ogromnej życzliwości i wręcz rodzinnego ciepła. To było takie zwyczajne i takie piękne zarazem. Gdy w końcu przyszedł czas i wyruszyłem w dalszą drogę, pół dnia ryczałem, ale wiedziałem też, że znów się zobaczymy, po prostu nie ma innej możliwości.

W tej Drodze to właśnie ludzie dodawali mi sił, ci poznawani w trakcie wędrówki, przyjaciele i znajomi i zupełnie obcy ludzie obserwujący mój blog na na facebook’u. Te rozmowy telefoniczne, przez komunikatory, czy komentarze do postów, do wszystko dodawało mi sił, gdy zaczynało ich brakować.  

Pomimo bólu, zmęczenia i niepogody i tak szedłem dalej, byłem wytrwały. Miałem zupełnie inne oczekiwania odnośnie podróży, natomiast w trakcie jej trwania otrzymałem zupełnie coś innego. Nie jest dobrym pomysłem by trzymać się sztywno z góry ustalonych założeń, bo Droga zawsze to weryfikuje i wywraca do góry nogami. 

Każdy dzień wyprawy uczył mnie pokory i oswajał mnie z faktem, że nie na wszystko mam wpływ, że nie możliwe by w pełni kontrolować efekt końcowy swoich poczynań. Chcę realizować swoje cele, ale nie za wszelką cenę. Skupiam się na procesie dążenia do marzeń i realizacji celów, a nie na samym efekcie końcowym. Dzięki temu, nawet gdybym musiał z jakiegoś powodu zakończyć wędrówkę wcześniej, nie miałbym poczucia porażki. Takie podejście uwalnia mnie od strachu przed niepowodzeniem.

Dla mnie kluczem jest zaakceptowanie siebie. Obecnie jestem nadal tym samym człowiekiem, co byłem, ale poprzez akceptacje samego siebie, żyje mi się lepiej, Paradoksalnie też daje mi to siłę do zmieniania tego co mogę i powinienem zmienić, dla swojego własnego dobra, nie dla innych!

Po 4, 5 miesiącach marszu, znika wrażenie bycia w podróży, a pojawia się odczucie, że tak po prostu wygląda teraz moje życie…

W maju skończyłem 50 lat i był to dla mnie moment przełomowy. Dotarło do mnie, że w tym wieku nie ma już miejsca na to niesławne „kiedyś to zrobię”, które towarzyszyło mi całe życie. Nie ma „Wczoraj” ani „Kiedyś”, życie dzieje się tu i teraz, to jedyna rzeczywistość jaka istnieje!

Każda podróż, nawet najdłuższa i każda zmiana, nawet największa, zaczyna się zawsze od pierwszego kroku. Moje doświadczenie jest takie, żeby ten pierwszy i każdy kolejny krok był mały, na miarę moich możliwości! Dzięki temu się nie wywracam, a nawet jeśli, to szybko wstaję i idę dalej. Gdy robię to co robię z pasją, nawet nie wiem kiedy te małe kroczki zamieniają się w długą Drogę.

Moje marzenia są proste, chciałby spłacić długi i zrobić sobie zęby 🙂 Cała reszta, jak napisanie i wydanie książki i płyty, czy kolejne wyprawy, to plany.

„Ciche pytania” zadawała Hanna Broda 🙂
Niech moc #FLOW będzie z Wami!